8 stycznia 2017

VI

                Dwunasty stycznia – koniec pierwszego semestru. Piętnastego – egzamin, a dwudziestego drugiego – rozpoczęcie nowego semestru.
Jeśli chodzi o poniedziałkowy egzamin, czułem się dobrze do niego przygotowany – łażenie do biblioteki i znajomość przerabianych w semestrze pierwszym tematów uświadomiło mi, że z całą pewnością uda mi się go zaliczyć i trafić do klasy matematycznej, co byłoby mi na rękę, zważywszy, że uczniowie tej klasy nie mieli historii z O’Connellem, tylko z dyrektorką.
Westchnąłem, widząc Uruhę próbującego stoczyć nierówną walkę z nieposłusznym krawatem. Poważnie, ile razy bym go tego nie uczył, on zawsze musiał tę bitwę przegrywać. Nie mogąc dłużej przyglądać się owemu starciu, podniosłem się i podszedłszy do niego, uporałem się z jego problemem, po czym wróciłem na swoje miejsce.

                Ostatnie dni, które tu spędziłem, upłynęły mi pod znakiem totalnego spokoju - wszystko dzięki Mirze, która wciąż uważała mnie za swojego bohatera, przez co inni uczniowie patrzyli na mnie przychylniej. Nawet Reita z trudem, bo z trudem, ale mnie zaakceptował, przez co przy naszym stoliku zaczęło się robić znacznie znośniej, niźli to miało miejsce pierwszego dnia.
Co się tyczyło Maxa - jego złamany nadgarstek stał się przyczyną chwilowego zawieszenia broni, zwłaszcza że Jax ze swoją drużyną trzymał go niczym psa na krótkim łańcuchu. Słowem – immunitet dobrą rzeczą jest.
               Dodatkowym plusem znajomości z Mirą była możliwość dowiedzenia się wielu naprawdę ciekawych rzeczy. Zwłaszcza za sprawą Olgi Przewalski, typowej plotkary, przed którą nic - żadne wielkie afery czy też drobne potknięcia nie mogły nie zostać zauważone.
Panna Przewalski była najwyższą dziewczyną w szkole. Jej rodzina pochodziła z Rosji, co dało się wychwycić po jej akcencie. Długie, rdzawe włosy, miodowe oczy, pełne usta i piegi, które pokrywały znaczną część jej ciała, były charakterystycznymi cechami jej urody.
               Jeśli chodzi o tajemniczego mieszkańca willi dla nauczycieli – nie widziałem go od czasu mojego przyjazdu, dzięki czemu mogłem spokojnie odetchnąć, powoli wynurzając się z mroku, w którym od tak dawna tkwiłem.
Pomimo tego coś wewnątrz mnie – słabiutki głosik – pragnął znów go zobaczyć. Poczuć ten zapach, który potrafił złapać mnie gwałtownie w sidła otaczającej go tajemnicy. Za każdym razem, gdy ów szept próbował przybrać na sile, starałem się go zagłuszyć. Zakopać jak najgłębiej pod grubą warstwą błota, pilnując i robiąc wszystko, by to przed czym pragnę uciec za wszelką cenę, nie wpłynęło na powierzchnię. Jednak dobrze, wiem, że kogoś takiego jak ja, mrok przyciąga znacznie mocniej niźli jasne światło, które z każdym spotkaniem nieubłaganie gaśnie. Wystarczy krótka chwila w zasięgu przesiąkniętej tajemnicą i mrokiem aury, by jej macki mnie otuliły, ciągnąc coraz to głębiej i głębiej. Zanurzając się w nią, by się w niej zatracić i przestać walczyć, z krzykiem oddalając od siebie płomień - ostatnie wybawienie i ucieczkę.
Niestety. Dzięki Oldze – pannie „kocham plotki”, poznałem imię człowieka, który mnie przerażał, ale i przyciągał.
Aoi – moje nemezis, mężczyzna, od którego tak desperacko pragnąłem uciec, a jednocześnie dać mu się pochłonąć. Sprzeczność, którą nie chciałem pojąć, ani zagłębiać.
Oprócz jego imienia wiem, że jest starszy ode mnie o cztery lata, że przeprowadził się tu nie wiadomo skąd dwa lata temu. Tak właśnie ciężko było o nim coś konkretnego powiedzieć, prócz pogłoski mówiącej o jego niby romansie z panią Stein. Pomimo owych plotek większość dziewczyn ze szkoły modliła się, by na niego wpaść, twierdząc, że jest najbardziej smakowitym kąskiem w okolicy.
Typowe. Młode kobiety dość często pociągają mężczyźni spowici za mroczną otoczką.
              Powiew tuż nad moją twarzą i głos:
- Hallo, tu baza. Ziemia do Kai’a.
Wyrwał mnie z rozmyślań. Szybko zablokowałem dłoń Uruhy, dopiero później kierując na niego spojrzenie.
- Idziemy na śniadanie, chyba że wolisz je sobie darować.

              W stołówce podczas posiłku słychać było jedynie psioczenia na to, w jakiej szkole przyszło im się uczyć. Wciąż słyszałem pytania: W której szkole uczniowie muszą chodzić nawet po wystawieniu ocen? Kto normalny robi zajęcia w ostatni dzień przed przerwą?
A przez moją głowę przebiegła tylko jedna myśl: Na jakiej ja planecie żyje?
Przecież tak jest w każdej szkole, w końcu nowe oceny po wystawieniu tych za wcześniejszy semestr, idą na nowy.
- Kai, to jak tam z tobą? – głos Reity sprawił, iż podniosłem na niego wzrok – Zostajesz tu aż do nowego semestru?
- Po śniadaniu mam pójść i się dowiedzieć w sekretariacie. – mruknąłem, chwytając kubeczek z herbatą.

               Tego to ja się nie spodziewałem.
„Ja nie chcę. Dlaczego?! Cholera, no dlaczego?” Uderzyłem bokiem pięści o ścianę. „To jakiś koszmar”.
Nie dość, że mam zostać sam do końca tygodnia - choć to samo w sobie nie jest takie złe, bo jestem fanem ciszy i spokoju - to jak ja miałem wytrzymać cały ten tydzień tuż obok dwóch mężczyzn, od których chciałem trzymać się z daleka?
Wyszedłem z internatu, kierując swoje kroki w stronę willi.
               Przed budynkiem czekała na mnie sekretarka, która zaprowadziła mnie do mojego nowego tymczasowego lokum. Okazało się, że zostałem ulokowany na łączniku, w którym były trzy pokoje, tworzące typową literę „U”, gdy spytałem, do kogo należą te pokoje, ledwo mogłem przełknąć ślinę, słysząc, że ten po lewej należał do O’Connella, a z prawej do mojego nemezis. Jednym słowem gorzej być nie mogło, normalnie poczułem się jak Odyseusz, który podejmował próbę przepłynięcia między Scyllą a Charybdą.
„Wpadłeś w kłopoty, stary i to spore”.
Dodatkowo dowiedziałem się, że pokój, który zajmę, jak na razie jest zajęty przez panią Catalinę La Rose – nauczycielkę matematyki, która wyjedzie dopiero jutro, gdyż za dwa miesiące ma termin porodu.
- Jutro przed obiadem przyniesiesz tu swoje rzeczy, a ja ci opowiem trochę o panujących tu zasadach. – to mówiąc, ruchem głowy dała mi znak, że mogę wracać do internatu.
- Przepraszam. - Spojrzała na mnie – Jeśli można... Wiadomo, kto zastąpi panią La Rose?
- W niedzielę przyjedzie nowa nauczycielka.

               Idąc żwirową ścieżką, zauważyłem schowane pośród drzew bielejące deski altany. Skoro nie miałem niczego do roboty, postanowiłem obejrzeć ją z bliska. Przedarłem się przez krzaki, odsuwając jednocześnie gałęzie, ułatwiając sobie dojście do celu mojej wędrówki.
Zatrzymałem się parę kroków przed nią. Nieźle. Patrząc na altanę, która wyglądała tak, jakby jedna z jej stron mówiła „Nie mogę dłużej. Rozpadam się”, a druga za wszelką cenę starała się trzymać w pionie, podtrzymując każdy ze swoich elementów w jednej całości, widziałem w niej alegorię samego siebie.
„Ta altana jest jak ja”, pomyślałem, obchodząc ją dookoła. Zdecydowanie jak ja.
               Wszedłem po dwóch stopniach, trafiając do jej wnętrza. Rozejrzałem się dookoła, dostrzegając, że w rozpadającej się części w dużej kupce i naokoło niej leżały zaschnięte i całkiem zielone liście. Uniosłem wzrok, widząc na samym środku dachu kilkucentymetrową dziurę. Przy tej trzymającej się w pionie zauważyłem, że deski są znacznie nowsze od reszty, o czym mógł poświadczyć ich jasny kolor i to, że wyglądały na znacznie trwalsze, na dodatek w rogu za mną znalazłem roztwartą skrzynkę na narzędzia.
„Ktoś chce ci pomóc, moja droga. Dba o ciebie”, tylko kto by poświęcił cały swój czas na naprawę czegoś, do czego tak trudno się dostać? Chyba że ten ktoś chce w ten sposób odnowić i swoją własną duszę – ktoś z mroczną przeszłością, ktoś…
               Odwróciłem się, a moje spojrzenie przecięło się z jego – stojącego tuż przy wejściu do altany. Tak jak za pierwszym razem, za którym go widziałem, był ubrany na czarno, jednak na jego pobrudzonym podkoszulku zauważyłem logo jakiegoś klubu surfingowego.
Mrok, jaki go spowijał, otoczył mnie swymi mackami, paraliżując każdą komórkę mojego ciała.
Przekrzywił głowę, przelatując spojrzeniem po całej mojej osobie. W miejscach, którym się ono przemieszczało, odczuwałem silne mrowienie, jakie zazwyczaj towarzyszy twojemu ciału, gdy w końcu pozwolisz, by krew powróciła do odciętych miejsc.
Ruszył w moją stronę i do moich nozdrzy doleciał jego zapach. Tym razem była to mieszanina czarnego pieprzu, paczuli, grejpfruta, drzewa cedrowego, tytoniu i typowego zapachu męskiego ciała.
Teraz do moich informacji o nim doszło, po pierwsze to, że lubi ocean zwłaszcza podczas, gdy jego wody tworzą przyjazne do surfowania fale – to przez to tak się zwinnie poruszał, w końcu najważniejsza w tym sporcie była dobra koordynacja ruchowa. Po drugie jest przyzwyczajony do zmian – rutyna go niszczyła i blokowała, każąc mu stać w miejscu – gdy ktoś kazał mu przywyknąć do jednego i tego samego rytmu dnia, oszalałby już po niespełna jednym dniu. Z jednej strony ta cecha była czymś dobrym, a z drugiej mogła ranić inne osoby, zwłaszcza że ktoś taki nigdy nie będzie wierny jednej osobie – raczej traktował relację, jaką na moment uda mu się stworzyć, za coś przelotnego, a uczucia, które w tym momencie mogą się zrodzić, będą przezeń postrzegane jako kiepski skutek uboczny. Coś w stylu: „Zakochałeś się we mnie, szkoda”. , „To była tylko gra, zabawa i nic więcej” i „Wpadłeś, to teraz cierp – to mnie nie obchodzi”.
Jednak próba naprawienia niszczejącej i zaniedbanej altany, nosiła za sobą chęć zerwania z dawnym życie i odbudowaniem go na nowo.
„Czyżbyś chciał się zmienić?” pytałem go w myślach, dodając „Czy ta tajemnica, którą skrywasz, niszczy cię tak bardzo, że pragniesz zmniejszyć ból, jaki trzymanie jej w środku ci sprawiało?”
Podniosłem na niego wzrok, zauważając, jak strzepuje kurz z ławeczki, by później na niej usiąść. Wychwytując moje spojrzenie, uśmiechnął się do mnie, a ja w jego wzroku nie znalazłem ani grama wściekłość i chęci bym się stąd oddalił, tylko coś zgoła przeciwnego - chciał bym został i usiadł obok.
Siła z jaką mnie przyciągał, pchnęła mnie w jego kierunku. Ulokowałem się obok, zachowując bezpieczną odległości - przestrzeń życiową, ale znajdując się na tyle blisko, by pozwolić naszym aurom na zmieszanie się ze sobą.
Wbiłem wzrok w drewnianą podłogę. Czy powinienem się do niego odezwać? Czy może jednak w ogóle tego nie robić? Sam już nie wiem, co powinien. Byłem kompletnie onieśmielony, czując ciepło emanujące z jego ciała, będące dla mnie jednocześnie i przyjemnością, jak i czystym skrępowaniem, a mętlik w głowie pogłębił się znacznie mocniej.
Dym. Zapach dymu nakazał mi podnieść wzrok i spojrzeć na czarnowłosego. Uśmiechnął się, wypuszczając nikotynową mgiełkę z ust, po czym przesunął dłoń z papierosem w moją stronę, w sposób jakby sugerował, bym go wziął i sam się nimi zaciągnął. Pokręciłem głową z odmową, bo nigdy tego nie robiłem i nie sądzę, bym chciał wpaść w taki nałóg.
Przyjął moją odmowę, jedynie wzruszając ramionami i wsuwając papieros w usta. Podniósł się z ławeczki i przykucając przy skrzynce z narzędziami, zaczął coś w niej szukać.
Uznałem jego zachowanie za przyzwolenie dla mojego odejścia. Lepiej dla mnie byłoby, gdybym dłużej nie przebywał w jego towarzystwie. Chociaż i tak wiem, że od jutra nie będę miał żadnych szans na to, by na niego nie wpaść.

                Gdy w końcu dotarłem do pokoju, zauważyłam, jak Uruha walczył z zapięciem od torby. Usiadłem na swoim łóżku, patrząc, jak mój współlokator lokuje się na niej, by w ten sposób móc uporać się z krnąbrnym zamkiem.
Chwilę później wydał z siebie okrzyk zwycięstwa, przez co nie mogłem się nie uśmiechnąć. Spojrzał na mnie, pytając:
- Co z tobą?
- Mam pecha. Zostaję.
- Poważnie? Gdzie cię ulokują?
Opowiedziałem mu o mojej przyszłej sytuacji, ale najbardziej z całego mojego wywodu zainteresowała go informacja o nowej nauczycielce matematyki.
- Mam nadzieję, że nie będzie taką żyletą jak pani La Rose.